Kategorie
dźwiękownia

Jak użyć korektora i flangera.

Jakiś czas temu zapowiadałem przegląd darmowych wtyczek vst. W międzyczasie pomysł jednak ewoluował i przerodził się w prezentację poszczegulnych typów efektów. Na pierwszy ogień razem z użytkownikiem Piecberg prezentujemy korektor parametryczny i flanger. Napiszcie co o tym sądzicie i czy to ma jakiś sens.

Kategorie
testy, prezentacje

Oto tak nagrywa Motorla moto g5g plus.

Kategorie
dźwiękownia

Historia syntezatorów – wkraczamy w wiek dwudziesty.

Zaczyna się wiek dwudziesty. Mamy telefon, zaczynamy kombinować z radiem, kompozytorzy muzyki coraz bardziej odlatują w dziwne klimaty, pora aby zagrał prąd! Już wiadomo, że się da, teraz trzeba tylko zrobić tak aby miało to sens. No i tu zaczyna się cała zabawa i radosne eksperymentowanie. Dzisiaj mamy mikroprocesory, słuchawki true wireless, ale sto lat temu jakby było tego mniej. Do tego stopnia mniej, że nad głośnikami zastanawiano się dopiero jak to to zrobić. Mimo wszystko pan Cahil stworzył taaakie duuże coś, co przecież grało. Mimo wszystko nie każdy miał tyle rozmachu, a przede wszystkim pieniędzy żeby stworzyć potwora, który aby zagrać przez telefon musiał pobierać tyle prądu ile mniejsze miasteczko.
Zaczęto więc kombinować i pomniejszać co się dało. Kilka lat po debiucie Telharmonium powstał na przykład Choralcelo czyli faktycznie Telharmonium w pomniejszeniu. co prawda to nie był jeszcze instrument przenośny tylko coś, co dało się zmieścić w piwnicy większego domu, ale paru bogatych, którzy mieli pół miliona dolarów mogło sobie na taki instrument pozwolić. Pamiętajmy, że przez te wszystkie lata dolar cośkolwiek zmienił wartość i na dzisiejsze czasy byłoby to raczej kilkanaście milionów czyli tyle, że można by kupić za to po jednym reprezentacyjnym mieszkaniu w każdym z województw albo niemal całkowicie wypełnić basen olimpijski piwem. W każdym razie tych instrumentów sprzedano kilkadziesiąt, co świadczy chyba tylko o tym, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy wolą kupić organki zamiast mieszkania.
Tak w ogóle do lat trzydziestych zaczęły powstawać mniej lub bardziej eksperymentalne instrumenty elektroniczne, które miały bądź to zastąpić organy, bądź to wspomóc szalonych kompozytorów w ich równie zwariowanej muzyce, ewentualnie miały być średnio tanim gadżetem dla muzyków. Niemal wszystkie tego typu instrumenty zostały wyprodukowane w jednym lub kilku egzemplarzach i do dziś przetrwała tylko niewielka część z nich. Mimo to niektóre pomysły były na prawdę ciekawe. Powstawały instrumenty, które odtwarzały zapisane na taśmie dźwięki czyli odpowiedniki dzisiejszych samplerów, z których pierwszy prawdopodobnie powstał już w roku 1912 i nazywał się Sound Producing Machine. Było to urządzenie badawcze, które pomagało zrozumieć naturę dźwięku. Prócz tego na początku wcale nie było jasno powiedziane, że jedynom słusznom drogom jest klawiatura. Były paski pokryte skórą, po których przesuwało się palcem, co umożliwiało tworzenie efektów typu glissando. Była tarcza, która na obwodzie miała również element, po którym przesuwało się palec. Była nawet warstwa blachy na podłodze, po której można było chodzić lub tańczyć i w ten sposób zmieniać wysokość dźwięku, a nawet taśmy perforowane, na których można było zapisać melodię, którą potem instrument odtwarzał. W końcu powstało kilka instrumentów opartych na elementach optycznych, co umożliwiało zmianę wysokości dźwięku w zależności od mocy światła, który na ten element padał czyli takie coś, jak te nasze czujniki oświetlenia, ale tworzone dla dziwnych kompozytorów.
Jednym z ciekawszych wynalazków tamtych czasów był „La Croix Sonore stworzony przez rosyjskiego kompozytora Nikołaja Obuchowa. To w ogóle był ciekawy gość. Mistyk należący do ówcześnie ponoć rozpowszechnionego wśród artystów teozoficznego kultu Salon de la Rose, a muzyka, którą tworzył miała być pomostem do świata ducha i stanu transcendentnego. To wszystko nie mogło się skończyć niczym normalnym i oczywiście efekty były ciekawe. Po pierwsze, był prawdopodobnie pierwszym kompozytorem wymagającym od wokalistów wydobywania ze siebie pozamuzycznych dźwięków. Do tego posługiwał się swoją własną notacją, nowe instrumenty jak np. fortepian, który zamiast strun miał kryształowe kule albo Éther czyli elektronicznie sterowany instrument do generowania infra i ultradźwięków, które wg Obuchowa miały wywierać mistyczne wrażenie na słuchaczach. W podobnym czasie powstał słynny Theremin, który produkowany jest przez różne firmy do dziś. Czemu? to dobre pytanie. Prawdopodobnie chodziło o to, że można na nim grać bezdotykowo, ale jak to działa nie podejmuję się wyjaśnić, bo elektronikiem nie jestem. W każdym razie Nikolaj Obuchow postanowił stworzyć swój własny wariant na temat Theremina, ale oczywiście musiał zakombinować. Całą elektronikę schował do mosiężnej kuli, a na niej zbudował krzyż ozdobiony centralną gwiazdą. Wykonując rytualne gesty w bezpośredniej bliskości tej gwiazdy można było wpływać na wysokość i głośność dźwięku.
Kolejnym instrumentem, o którym warto wspomnieć są Fale Martenota, które można w sieci znaleźć również pod nazwą ondes martenot. Instrument również w działaniu nieco podobny do theremina, jednak znacznie bardziej rozbudowany i kierowany raczej w stronę nowej muzyki poważnej. Dysponuje kilkoma brzmieniami, ale chyba ciekawsze jest to, że ma wbudowanych kilka typów głośników w tym stworzone przy użyciu sprężyn, które rezonując, dodają własnego charakteru. Na Youtube można znaleźć kilka kompozycji oraz prezentacji tego instrumentu. Na przykład to albo to.
Jak już wcześniej pisałem, jednym z celów twórców wczesnych instrumentów elektronicznych była próba zastąpienia organów piszczałkowych. Potencjalnych korzyści mogło być sporo, a najważniejszą chyba była wielkość. W latach trzydziestych można było tworzyć syntezatory, które można było przewieźć samochodem, a niektóre nawet przenieść. Problemem była tradycja, bo przecież jak to? bezduszny prąd i jakieś tam kable, kondensatory i inne żelastwo miałoby zastąpić szlachetny mahoń, i piszczałki? no przecież tak nie może być! BTW ponoć dopiero sobór watykański drugi wprowadził możliwość wprowadzenia do kościołów instrumentów elektronicznych. W każdym razie projektów było kilka, w tym takie, które na specjalnych dyskach miały zapisane optycznie brzmienie klasycznych piszczałek. Mimo wszystko z jakichś powodów wygrały organy Hammonda, które działały podobnie do Telharmonium. Ponoć rzeczywiście na początku były namiastką organów piszczałkowych i w pierwszych latach głównie taką rolę pełniły.
Na początku lat czterdziestych powstało również coś, co może nie było klasycznym instrumentem, jednak również warto o tym wspomnieć. Voder czyli pierwszy elektroniczny syntezator mowy był również urządzeniem badawczym, które miało pomóc w zrozumieniu zjawisk występujących w czasie generowania mowy. Ponoć urządzenie również pomagało w nauce języka osobom niesłyszącym.

A jednak udało się coś sprzedawać.

Prócz organów Hammonda, jak wiadomo dużą popularnością cieszył się Theremin. Mimo to powstało jeszcze kilka instrumentów,
które były sprzedawane w co najmniej kilkuset egzemplarzach. W związku radzieckim powstał Ekvodin, który był używany od początku lat czterdziestych do pojawienia się tranzystora czyli początku lat 60-tych. Był to instrument klawiszowy, monofoniczny, dysponujący kilkunastoma pokrętłami do regulacji barwy, mający klawiaturę czułą na docisk, która miała dodatkowy bonus w postaci możliwych ruchów klawiszy na boki, czym można było uruchomić wibrato. Na Youtube można znaleźć kilka nagrań tego instrumentu.
Z kolei Niemcy wyprodukowali coś, co zwało się Multimonica. Było to połączeniem czegoś jakby elektryczny akordeon oraz monofonicznego syntezatorka. Były dwie klawiatury, mocno to było awaryjne, ale ponoć jakoś tam się sprzedawało.
W stanach powstał np. Novachord czyli też taki syntezatorek nawet polifoniczny z kilkunastoma pokręcadełkami, pedałem głośności, który nawet w ostatnich latach został zsamplowany i dostępny jest za friko jako instrument do samplera Kontakt.

Na koniec kilka duużych maszynek, powstałych na przełomie lat 40-tych i 50-tych.

Mowa o urządzeniu do tworzenia muzyki Hanert electric orchestra oraz RCA Synthesizer.
To pierwsze urządzenie znowu było czymś dla kompozytorów poszukujących nowych brzmień. Zajmowało cały pokój, umożliwiało zapis dźwięków na specjalnych kartach, które można było odtwarzać z różną prędkością, w pętli albo i wstecz.
Drugi instrument był próbą zrozumienia co sprawia, że hit jest hitem. Generalnie firma RCA była liderem rynku rozrywki. Jak wiadomo, giganci mogą sobie pozwalać na zadawanie dziwnych pytań i mają wystarczająco dużo pieniędzy aby próbować na nie odpowiadać. W ten sposób powstał modularny syntezator, który miał analizować hity i tworzyć podobne. Oczywiście z projektu nic nie wyszło, ale co tam, wielcy się nie poddają i na urządzeniu stworzono kilka awangardowych kawałków muzyki. Ciekawostką może być fakt, że nie było tam standardowej klawiatury muzycznej tylko podobna do tych, które można znaleźć w maszynach do pisania. Na Youtube znalazłem zdaje się krótką prezentację tego czegoś, która może nie wydaje się jakoś specjalnie oszałamiająca, ale w tamtych czasach robiła wrażenie. Jest jeszcze coś, co prawdopodobnie powstało właśnie na tym syntezatorze, jednak należy do mocno eksperymentalnego nurtu:

Kategorie
To moooje!

Jak z g… zrobić g…

Kategorie
Pisze bo mogie.

Wespół w zespół, czyli o tym, że lubimy solo.

Od jakiegoś czasu próbuję coś tam sobie muzycznie tworzyć. Niektórzy mówią, że jakoś mi to wychodzi, z czego się w sumie cieszę. Niedawno znajomy podsunął mi pomysł na podniesienie popularności czyli współpraca z kimś, kto jest cośkolwiek bardziej znany ode mnie. Pomysł niegłupi, ale wtedy uprzytomniłem sobie, że tak na prawdę nie bardzo wiem, jak taką współpracę ogarnąć. Wiem, co chcę zrobić, jak to ma wyglądać, jednak żeby to komuś jakoś wytłumaczyć… Z tym gorzej. Efekt jest taki, że do momentu aż się tego nie nauczę, skazany będę na robienie wszystkiego samemu. Muszę więc umieć wczuć się w perkusistę, basistę, gitarzystę i jeszcze iluś innych muzyków. Każdy rodzaj muzyki to inny sposób frazowania, w dodatku solówka w tym samym tworze zagrana przez skrzypka, saksofonistę czy gitarzystę zabrzmi zupełnie inaczej. Chcąc dobrze tworzyć muzykę, muszę to wszystko ogarniać samemu. Jest to bardzo pasjonujące, ale mimo wszystko gdybym poznał kogoś, kto ma dobrze ogarniętą gitarę, mógłbym pozbyć się części roboty. Czemu nawet nie szukam? Ano, kłania się ta nieumiejętność współpracy.
Obserwując blogi niektórych użytkowników dochodzę do wniosku, że problem jest szerszy. Jest tutaj parę osób, które robią różne ciekawe rzeczy, jednak nie wszyscy są w stanie ogarnąć całość. W efekcie otrzymujemy coś, co częściowo jest świetne, częściowo bardzo średnie. Ostatnio natrafiłem na takie mikro słuchowisko, które pod względem gry aktorskiej było na prawdę niezłe, jednak autor nie bardzo radził sobie z techniką. W efekcie niektórzy komentujący zwracali uwagę na niedociągnięcia techniczne zamiast skupić się na treści. Takich rzeczy jest więcej i gdyby umówiło się kilku użytkowników o różnych umiejętnościach, mogłoby powstać coś, co jest dobre pod każdym względem.
Tak w ogóle obecne czasy promują właśnie pracę zespołową. ilość wiedzy potrzebnej do w miarę przyzwoitego ogarnięcia konkretnego zagadnienia jest coraz większa i bez pracy w grupie prędzej czy później utoniemy.

Lepszy tłumacz czy tłumacz?

Coraz częściej mówi się o tym, że już za moment zawód tłumacza przejdzie do historii, bo przecież tłumaczenie maszynowe i w ogóle sztuczna inteligencja… Przy okazji wydaje mi się, że obecnie dwa algorytmy tego typu mają szansę na bycie tym najlepszym: Google i DeepL. Postanowiłem to sprawdzić, a przy okazji zweryfikować potrzebę zawodu tłumacza wrzucając fragment książki Agathy Christie "Poirot prowadzi śledztwo", bo można to za friko z neta legalnie pobrać. Żeby nie mnożyć wstępów zacznijmy od oryginału:

The Adventure of “The Western Star”
I was standing at the window of Poirot’s rooms looking out idly on the street below.
“That’s queer,” I ejaculated suddenly beneath my breath.
“What is, mon ami?” asked Poirot placidly, from the depths of his comfortable chair.
“Deduce, Poirot, from the following facts! Here is a young lady, richly dressed—fashionable hat, magnificent furs. She is coming along slowly, looking up at the houses as she goes. Unknown to her, she is being shadowed by three men and a middle-aged woman. They have just been joined by an errand boy who points after the girl, gesticulating as he does so. What drama is this being played? Is the girl a crook, and are the shadowers detectives preparing to arrest her? Or are they the scoundrels, and are they plotting to attack an innocent victim? What does the great detective say?”
“The great detective, mon ami, chooses, as ever, the simplest course. He rises to see for himself.” And my friend joined me at the window.
In a minute he gave vent to an amused chuckle.
“As usual, your facts are tinged with your incurable romanticism. That is Miss Mary Marvell, the film star. She is being followed by a bevy of admirers who have recognized her. And, en passant, my dear Hastings, she is quite aware of the fact!”
I laughed.
“So all is explained! But you get no marks for that, Poirot. It was a mere matter of recognition.”
“En vérité! And how many times have you seen Mary Marvell on the screen, mon cher?”
I thought.
“About a dozen times perhaps.”
“And I—once! Yet I recognize her, and you do not.”
“She looks so different,” I replied rather feebly.
“Ah! Sacré!” cried Poirot. “Is it that you expect her to promenade herself in the streets of London in a cowboy hat, or with bare feet, and a bunch of curls, as an Irish colleen? Always with you it is the non-essentials! Remember the case of the dancer, Valerie Saintclair.”
I shrugged my shoulders, slightly annoyed.
“But console yourself, mon ami,” said Poirot, calming down. “All cannot be as Hercule Poirot! I know it well.”
“You really have the best opinion of yourself of anyone I ever knew!” I cried, divided between amusement and annoyance.
“What will you? When one is unique, one knows it! And others share that opinion—even, if I mistake not, Miss Mary Marvell.”
“What?”
“Without doubt. She is coming here.”
“How do you make that out?”
“Very simply. This street, it is not aristocratic, mon ami! In it there is no fashionable doctor, no fashionable dentist—still less is there a fashionable milliner! But there is a fashionable detective. Oui, my friend, it is true—I am become the mode, the dernier cri! One says to another: ‘Comment? You have lost your gold pencil-case? You must go to the little Belgian. He is too marvellous! Every one goes! Courez!’ And they arrive! In flocks, mon ami! With problems of the most foolish!” A bell rang below. “What did I tell you? That is Miss Marvell.”
As usual, Poirot was right. After a short interval, the American film star was ushered in, and we rose to our feet.
Mary Marvell was undoubtedly one of the most popular actresses on the screen. She had only lately arrived in England in company with her husband, Gregory B. Rolf, also a film actor. Their marriage had taken place about a year ago in the States and this was their first visit to England. They had been given a great reception. Every one was prepared to go mad over Mary Marvell, her wonderful clothes, her furs, her jewels, above all one jewel, the great diamond which had been nicknamed, to match its owner, “the Western Star.” Much, true and untrue, had been written about this famous stone which was reported to be insured for the enormous sum of fifty thousand pounds.
All these details passed rapidly through my mind as I joined with Poirot in greeting our fair client.

Tłumaczenie Google:

Przygoda „The Western Star”
Stałam przy oknie pokoi Poirota i patrzyłam leniwie na ulicę poniżej.
„To dziwne” – nagle wytrysnęłam pod nosem.
„Co to jest, Mon ami?” – zapytał spokojnie Poirot z głębi swojego wygodnego krzesła.
„Deduce, Poirot, z następujących faktów! Oto młoda dama, bogato ubrana – modny kapelusz, wspaniałe futra. Idzie powoli, patrząc w górę na domy. Nieznana jej, jest śledzona przez trzech mężczyzn i kobietę w średnim wieku. Właśnie dołączył do nich chłopiec na posyłki, który wskazuje na dziewczynę, gestykulując przy tym. Jaki dramat jest grany? Czy dziewczyna jest oszustem i czy detektywi z Shadowers przygotowują się do jej aresztowania? A może są łajdakami i planują zaatakować niewinną ofiarę? Co mówi wielki detektyw?
„Wielki detektyw, mon ami, wybiera, jak zawsze, najprostszy kurs. On wstaje, aby zobaczyć na własne oczy. ” I mój przyjaciel dołączył do mnie przy oknie.
Po minucie ustąpił śmiechu rozbawionemu.
„Jak zwykle twoje fakty są zabarwione nieuleczalnym romantyzmem. To jest Miss Mary Marvell, gwiazda filmowa. Towarzyszy jej grupa wielbicieli, którzy ją rozpoznali. I, en passant, moja droga Hastings, jest tego świadoma!
Śmiałem się.
„Więc wszystko jest wyjaśnione! Ale nie dostaniesz za to żadnych ocen, Poirot. To była tylko kwestia uznania. ”
„En vérité! A ile razy widziałeś Mary Marvell na ekranie, mon cher?
Myślałem.
„Może kilkanaście razy”.
„A ja – raz! Ale ja ją rozpoznaję, a ty nie.
„Wygląda tak inaczej” – odpowiedziałem dość słabo.
„Ach! Sacré! ” zawołał Poirot. „Czy oczekujesz, że jako irlandzka koleżanka będzie deptać się po ulicach Londynu w kowbojskim kapeluszu, boso lub z lokami? Zawsze przy Tobie to nie jest niezbędne! Pamiętasz przypadek tancerza, Valerie Saintclair.
Wzruszyłem ramionami, lekko zirytowany.
– Ale pociesz się, mon ami – powiedział Poirot, uspokajając się. „Nie wszystko może być jak Herkules Poirot! Dobrze to wiem."
„Naprawdę masz najlepszą opinię o kimkolwiek, kogo znałem!” Płakałam podzielona między rozbawienie i irytację.
"Co będziesz? Kiedy ktoś jest wyjątkowy, wie o tym! Inni podzielają tę opinię – nawet jeśli się nie mylę, panna Mary Marvell. ”
"Co?"
"Bez wątpliwości. Ona tu przyjeżdża.
„Jak to rozpoznajesz?”
„Bardzo prosto. Ta ulica nie jest arystokratyczna, mon ami! Nie ma w nim modnego lekarza, modnego dentysty – tym bardziej modnego młynarza! Ale jest modny detektyw. Oui, mój przyjacielu, to prawda – stałem się trybem, dernier cri! Jeden mówi do drugiego: „Komentarz? Zgubiłeś swój złoty piórnik? Musisz iść do małego Belga. On jest zbyt cudowny! Każdy idzie! Courez! ”I przybywają! W stadach, mon ami! Z problemami najbardziej głupimi! ” Dzwonek zadzwonił poniżej. "Co ci powiedziałem? To jest panna Marvell.
Jak zwykle Poirot miał rację. Po krótkim czasie wprowadzono amerykańską gwiazdę filmową i wstaliśmy.
Mary Marvell była bez wątpienia jedną z najpopularniejszych aktorek na ekranie. Dopiero niedawno przyjechała do Anglii w towarzystwie męża, Gregory’ego B. Rolfa, również aktora filmowego. Ich małżeństwo miało miejsce około rok temu w Stanach i była to ich pierwsza wizyta w Anglii. Zostali bardzo dobrze przyjęci. Każdy był przygotowany na szaleństwo nad Mary Marvell, jej cudownymi ubraniami, futrami, klejnotami, a przede wszystkim jednym klejnotem, wielkim diamentem, którego nadano pseudonimowi, tak aby pasował do swojego właściciela, „Gwiazdy Zachodu”. O tym słynnym kamieniu, o którym mówi się, że jest ubezpieczony na ogromną sumę pięćdziesięciu tysięcy funtów, napisano wiele, prawdziwych i nieprawdziwych.
Wszystkie te szczegóły przemknęły mi przez głowę, gdy dołączyłem do Poirota, witając naszego uczciwego klienta.

Tłumaczenie DeepL

Przygoda "The Western Star"
Stałem przy oknie pokoju Poirota, patrząc bezczynnie na ulicę poniżej.
"To jest dziwne", wytryskałem nagle pod moim oddechem.
"Co jest, mon ami?" zapytał spokojnie Poirot, z głębi swojego wygodnego krzesła.
"Odejmij, Poirot, od następujących faktów! Oto młoda dama, bogato ubrana w modny kapelusz, wspaniałe futra. Idzie powoli, patrząc na domy, jak idzie. Nieznana jej, jest w cieniu trzech mężczyzn i kobiety w średnim wieku. Dołącza do nich właśnie chłopak na posyłki, który wskazuje na dziewczynę, gestykulując tak jak on. Jaki to dramat, jest grany? Czy dziewczyna jest oszustką, a detektywi z cieniami przygotowują się do jej aresztowania? Czy może to łotry i spiskują, by zaatakować niewinną ofiarę? Co mówi ten wielki detektyw?"
"Wielki detektyw, mon ami, wybiera, jak zawsze, najprostszy kurs. Wstaje, żeby się przekonać." A mój przyjaciel dołączył do mnie przy oknie.
W jednej chwili dał upust rozbawionemu chudzielcowi.
"Jak zwykle, twoje fakty są zabarwione twoim nieuleczalnym romantyzmem. To jest panna Mary Marvell, gwiazda filmowa. Podąża za nią mnóstwo wielbicieli, którzy ją rozpoznali. I, en passant, mój drogi Hastings, ona jest całkiem świadoma tego faktu!"
Śmiałem się.
"Więc wszystko jest wyjaśnione! Ale nie masz za to żadnych ocen, Poirot. To była tylko kwestia uznania."
"En vérité! Ile razy widziałeś Mary Marvell na ekranie, mon cher?"
Myślałem.
"Może kilkanaście razy."
"I ja-once! Ale ja ją rozpoznaję, a ty nie."
"Ona wygląda tak inaczej", odpowiedziałem raczej słabo.
"Ach! Sacré!" zawołał Poirot. "Spodziewasz się, że będzie się promowała na ulicach Londynu w kowbojskim kapeluszu, czy z gołymi stopami i zgrają loczków, jako irlandzka koleżanka? Zawsze z tobą to nieistotne! Pamiętaj o przypadku tancerki, Valerie Saintclair."
Wzruszyłam ramionami, lekko wkurzona.
"Ale pocieszaj się, mon ami", powiedział Poirot, uspokój się. "Wszyscy nie mogą być jak Herkules Poirot! Znam to dobrze."
"Naprawdę masz o sobie najlepsze zdanie o każdym, kogo kiedykolwiek znałem!" Płakałem, podzielony między zabawę i irytację.
"Co ty na to? Kiedy jest się unikalnym, wie się o tym! A inni podzielają tę opinię – nawet jeśli się nie mylę, panno Mary Marvell."
"Co?"
"Bez wątpienia. Ona tu przyjdzie."
"Jak ty to robisz?"
"Bardzo prosto. Ta ulica, to nie jest arystokratyczne, mon ami! Nie ma w niej modnego lekarza, nie ma modnego dentysty – jeszcze mniej jest modnego dentysty! Ale jest modny detektyw. Oui, mój przyjacielu, to prawda. Jestem trybem, dernierem cri! Jeden mówi do drugiego: "Komentarz? Zgubiłeś swoją walizkę ze złotym ołówkiem? Musisz iść do tego małego Belga. On jest zbyt wspaniały! Każdy idzie! Courez! I przyjeżdżają! W stadach, mon ami! Z problemami najbardziej głupich!" Na dole zadzwonił dzwonek. "Co ja ci mówiłem? To jest panna Marvell."
Jak zwykle, Poirot miał rację. Po krótkiej przerwie, amerykańska gwiazda filmowa została wprowadzona, a my stanęliśmy na nogi.
Mary Marvell była bez wątpienia jedną z najpopularniejszych aktorek na ekranie. Dopiero niedawno przybyła do Anglii w towarzystwie swojego męża, Gregory’ego B. Rolfa, również aktora filmowego. Ich małżeństwo miało miejsce około rok temu w Stanach i była to ich pierwsza wizyta w Anglii. Otrzymali wspaniałe przyjęcie. Każdy z nich był przygotowany na szaleństwo z powodu Mary Marvell, jej wspaniałych ubrań, jej futer, jej klejnotów, przede wszystkim jednego klejnotu, wielkiego diamentu, który został nazwany, by dorównać jego właścicielowi, "Gwiazdie Zachodu". O tym słynnym kamieniu, który podobno był ubezpieczony na ogromną sumę pięćdziesięciu tysięcy funtów, napisano wiele, prawdziwych i nieprawdziwych rzeczy.
Wszystkie te szczegóły szybko przeszły mi przez głowę, gdy połączyłem się z Poirotem w powitaniu naszego uczciwego klienta.

Pora na tłumaczenie oryginalne, znaczy ludzkie.

Gwiazda Zachodu

Stałem w oknie mieszkania Poirota, dla zabicia czasu spoglądając w dół, na ulicę.
– Dziwne – zawołałem nagle przytłumionym głosem.
– Co takiego, mon ami? – spokojnie zapytał Poirot z głębi wygodnego fotela.
– Wyprowadź logiczne wnioski, Poirot, z następujących faktów. Oto młoda dama, wspaniale ubrana: imponujący kapelusz, wytworne futro, wolno idzie ulicą, przypatrując się domom wokoło. Nie wie, że śledzą ją trzej mężczyźni i kobieta w średnim wieku. Teraz dołączył do nich goniec, który, gestykulując, wskazuje na dziewczynę przed nimi. Jakiż dramat się tu rozgrywa? Czy dziewczyna jest oszustką, a śledzący przygotowującymi się do jej aresztowania detektywami? Czy raczej to oni są złoczyńcami, którzy spiskują, aby zaatakować niewinną ofiarę? Co o tym sądzi wielki detektyw?
– Wielki detektyw, mon ami, jak zwykle wybiera najprostsze rozwiązanie. Wstaje, aby zobaczyć to na własne oczy. – I mój przyjaciel podszedł do okna, przy którym stałem.
Po chwili rozbawiony dał upust śmiechowi.
– Jak zwykle zabarwiasz fakty nieuleczalnym romantyzmem. To pani Mary Marvell, gwiazda filmowa. A podąża za nią grono wielbicieli, które ją rozpoznało. I, en passant, mój drogi Hastings, jest tego całkowicie świadoma!
Roześmiałem się.
– Zatem wszystko jasne. Ale nie masz na to dowodów, Poirot. Po prostu ją rozpoznałeś.
– En verite! Ale ile razy widziałeś Mary Marvell na ekranie, mon cher?
Zastanowiłem się.
– Chyba około tuzina.
– A ja raz! Pomimo to rozpoznałem ją, a ty nie.
– Wygląda teraz zupełnie inaczej – odparłem raczej nieprzekonująco.
– Ach! Sacrel – zawołał Poirot. – Czyżbyś oczekiwał, że będzie się przechadzać ulicami Londynu w kowbojskim kapeluszu na głowie albo boso, ze związanymi włosami, jak wtedy) gdy grała irlandzką dziewczynę? Koncentrujesz się na sprawach mało istotnych! Przypomnij sobie sprawę tancerki Valerie Saintclair.
Wzruszyłem ramionami, lekko poirytowany.
– Ależ przestań się martwić, mon ami – powiedział Poirot, już spokojniej. – Nie każdy może być Herkulesem Poirot! Rozumiem to doskonale.
– Doprawdy nie znam nikogo, kto miałby o sobie równie wysokie mniemanie jak ty! – zawołałem na wpół rozbawiony, na wpół poirytowany.
– Czegóż chcesz? Kiedy jest się kimś wyjątkowym, trudno być tego nieświadomym. Szczególnie gdy inni podzielają tę opinię; nawet, o ile się nie mylę, pani Mary Marvell.
– Co?
– Bez wątpienia. Właśnie tu idzie.
– Skąd o tym wiesz?
– To oczywiste. Ulica ta nie należy do wybranych, mon ami! Nie mieszka tu żaden wzięty lekarz ani dentysta i z pewnością żaden milioner! Natomiast mieszka pewien wzięty detektyw. Oui, mój przyjacielu, to prawda: zaczynam być w modzie, zaczynam być dernier cri! Jeden drugiemu mówi: "Comment? Zgubił pan złoty piórnik? Musi pan iść do tego małego Belga. Jest wręcz zdumiewający! Każdy do niego idzie!". Courez! I przychodzą! Tłumnie, mon ami. Z najbłahszymi problemami. – Na dole zadźwięczał dzwonek. – A nie mówiłem? To pani Marvell.
Jak zwykle Poirot miał rację. Wkrótce amerykańska gwiazda filmowa została wprowadzona do naszego pokoju, a Poirot wstał, aby ją powitać.
Mary Marvell niewątpliwie była jedną z najpopularniejszych aktorek, pojawiających się na ekranach kin. Do Anglii przybyła przed paroma dniami, wraz z mężem, Gregorym B. Rolfem, również aktorem filmowym. Pobrali się przed rokiem w Stanach i była to ich pierwsza wizyta w Anglii. Zgotowano im wspaniałe przyjęcie. Ludzie oszaleli na punkcie Mary Marvell, jej cudownych strojów, futer, biżuterii, a przede wszystkim na punkcie jednego kamienia, wspaniałego brylantu, który nazwano na cześć właścicielki Zachodnią Gwiazdą. Wiele, prawdy i nie tylko, napisano o tym znakomitym klejnocie, który – o czym donosiły gazety – został ubezpieczony na astronomiczną sumę pięćdziesięciu tysięcy funtów.
Wszystkie te szczegóły przemknęły mi przez myśl, gdy wraz z Poirotem witałem naszą piękną klientkę.

słowo na koniec.

Przyznaję się bez bicia, że do języków głowy zdecydowanie nie posiadam i ten tekst generalnie kładzie mnie na obie łopatki w pierwszej rundzie. Nie będzie więc niczym zaskakującym, że osobiście raczej jestem wielkim zwolennikiem tego typu rozwiązań. Mimo wszystko czytając to wszystko wydaje mi się, że tłumacze jeszcze długo nie będą musieli obawiać się jakiegokolwiek problemu w zawodzie, zwłascza, że sami przyznają, że tego typu algorytmy im również ułatwiają robotę. Nie trzeba mieć otwartych kilku lub więcej słowników na raz, przepisywać wszystkiego ręcznie, szukać każdego słowa osobno itp. Chyba nigdy sztuczny tłumacz nie zastąpi żywego, a przy najmniej w jakiejś ogarnialnej przyszłości, jednak dla ludzi, którzy chcieliby porozmawiać z kimś innym bez znajomości języków już teraz jest nieocenioną pomocą, a będzie, miejmy nadzieje, tylko lepiej.

Kategorie
testy, prezentacje

Różności i różnostki w kuchni czyli nominacja od użytkownika Julitka

Kategorie
dźwiękownia

Coś dla tych, którzy na bębnach.

Kategorie
Na luzie.

Poprawione Kazali to zrobiłem. Nominacja od Kazka.

Kategorie
Po tomstwo

tym się bawi Martynka.

EltenLink