Podejrzewam, że dla Agaty Kantyleny, Mimi i jeszcze paru użytkowników niczym nowym to nie będzie, podejrzewam jednak, że dla interesujących się muzyką nową poważną, a nawet filmową może to być ciekawe.
i jeszcze o słynnym polonezie Wojciecha Kilara https://www.youtube.com/watch?v=SHWoQrLnstU&t=616s
A tu cały kanał z różnościami na temat muzyki trochę poważnej, trochę folkowej, instrumentów ciekawych itp. https://www.youtube.com/user/IMITpolska/videos
Gdy Martynka płacze to pies…
To się nazywa tatuś!
Jest sobie taki brytyjski gościu, zwie się Andre Louis. Ma żonę, dwoje dzieci i fijoła totalnego na punkcie muzyki. Parę klawiszy, duuużo oprogramowania i zwariowane pomysły. Z resztą nie daleko pada jabłko od jabłoni i dzieci też potrafią niezłe mambo dżambo uczyniwszy.
Uwaga, fanfick!
Bardzo proszę wszystkich o uważne przeczytanie paru poniższych linijek zanim sięgniecie po sedno sprawy.
To jest moja absolutnie pierwsza próba napisania jakiegokolwiek opowiadania więc pewnie roi się tu od wszelkich błędów typowych dla greenhornów i w związku z tym bardzo proszę bardziej doświadczonych pisacieli o krytykę oraz info co i jak można poprawić, bo jeśli nawet uważam, że pomysł może i nadaje się na przedstawienie szerszej publiczności to już z realizacją gorzej.
Druga rzecz, to fakt, że serię o HP przeczytałem w zasadzie raz, bo to, co działo się niemal dwadzieścia lat temu pomijam więc może się zdarzyć, że pewne fakty nie pasują do treści. w takim wypadku również proszę o info.
Na koniec pragnę uspokoić wszystkich, którzy książki pani Rowling mają w głębokim poważaniu. Nie dołączyłem do fanów jej twórczości, a to, co niżej to wprawka, która może kiedyś, w dalekiej przyszłosci zaowocuje czymś poważniejszym. A teraz do rzeczy, jak mawiał tragarz biorąc się za kufry.
Nad Londynem chmury powoli przegrywały walkę ze słońcem, którego promienie liznęły najpierw ścisłe centrum, potem wraz ze zdobywaniem kolejnych połaci nieba coraz dalsze dzielnice, aż do położonej w odległości około sześciu kilometrów Islington. Słońce ogrzewało coraz dalsze ulice, a kiedy dotarło nad Grimmauld Place dwanaście oświetliło głowę drzemiącego na ławeczce przed najwyraźniej świeżo wyremontowanym domkiem młodego człowieka. Widać było, że szkołę ma już za sobą, jednak dorosłość nie trzymała go w swych objęciach szczególnie długo. Mógł mieć jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia kilka lat. Mimo młodego wieku na jego głowie można było zauważyć gdzie niegdzie kilka siwych włosów, a twarz, mimo, że jej wyraz świadczył o odprężeniu właściciela wykazywała po dłuższej obserwacji pewne znaki widoczne u ludzi, którzy mieli, jak to mówią, ciekawe życie. Mimo, zdawałoby się, niestosownej dla tego gatunku pory nad posesją pojawiła się nie wydając nawet szmeru duża, biała sowa i po chwili usiadła na ramieniu młodzieńca. Do nóżki miała przywiązany zwinięty kawałek pergaminu, na którym widniało nazwisko Harry Potter. Młodzieniec, ledwo otwierając jedno oko jeszcze w półśnie odczepił list zauważając przy tym, że nie była to jego Hedwiga i otworzył go. Od miesięcy czekał na dopełnienie formalności związanych z przejęciem posiadłości od Blacków.
"Na skarpetki Merlina, Czemu nikt mi nie powiedział, że z tym będzie tyle kłopotów!" – myślał otwierając szerzej oczy.
"tyle formalności o jeden, głupi domek i jeden głupi remont tego domku! Może rzeczywiście lepiej było splunąć na to wszystko i kontem zamieszkać w Norze? Umowa w siedmiu egzemplarzach, na każdej stronie podpis każdego ze świadków i oczywiście mój." – to już myślał otwierając list. Zanim zabrał się do czytania przemyślał jeszcze kwestie konserwatora zabytków1), który musiał wyrazić zgodę na remont i oczywiście kolejne pergaminy, znowu sto tysięcy podpisów2), komisję do spraw urokó3), która prócz tego, że sprawdziła każdą cegłę pod kątem czarnej magii to oczywiście przytargała swoje teczki, inną komisję, która z kolei miała nadzorować przebieg samego remontu i zabezpieczać teren przed mugolami i oczywiście po robocie znowu podpisy, na koniec ostatnia, zdawałoby się, tym razem komisja sprawdzająca szczelność antymugolskich zasłon i czarów rzuconych przez poprzedników. Oczywiście protokół zdawczo odbiorczy należało podpisać. Potem jeszcze tylko obiegówka w ministerstwie i chyba piętnastu urzędach, które zarejestrowały nowego właściciela, nowe instalacje magiczne, nowy identyfikator w sieci Fiuu, nową wartość podatku magicznego i jeszcze kilkadziesiąt innych zmian w rejestrach, księgach, indeksach, wyciągach i Merlin wie jeszcze w czym. Wszystko w kolejkach dziesiątek, a często setek czarodziejów, a każdy z sową, ropuchą, szczurem czy innym zwierzakiem, bo przecież może się okazać, że: "z powodu braku okazania przez obywatela zaświadczenia o stanie zdrowia do siódmego pokolenia włącznie stanowiącego załącznik do formularza numer…" trzeba będzie w te pędy wysłać kogo trzeba, gdzie trzeba po odpowiedni pergamin, bo wymagane zaświadczenie ma ważność dokładnie czterdziestu ośmiu minut. Wszędzie kłótnie, które z czarodziejów przerzucają się na skrzaty domowe, bo co poniektórzy je również taszczyli do tego piekła zwanego Ministerstwem Magii, potem na zwierzęta, no a dalej to już tylko urzędnicy, którym sowy zabierają niewłaściwe zaświadczenia często gęsto raniąc palce do krwi, bo właściciel upiera się, że musi dostać w ciągu pięciu minut formularz e105/96, który to numer został źle zapamiętany, bo nie jest to wniosek o wniesienie skargi post mortem, tylko zaświadczenie o niekaralności dla kandydató4) na aurorów trzeciej klasy.
W takich sytuacjach Harry niemal tęsknił do śmiesznych problemów, jak upadek z miotły kilkadziesiąt stóp nad ziemią czy przejażdżka na smoku, który ma chęć wypróbować ogień na wszystkim co się rusza.
Lekki wietrzyk sprawił, że list otarł się o czoło Harrego i to sprawiło, że w końcu zaczął studiować jego treść. A brzmiał jak następuje: "w związku ze szczególnym charakterem niniejszego pisma, prosimy, w celu identyfikacji o umieszczenie kropli krwi odbiorcy w miejscu zaznaczonym na czerwono."
Druga strona pergaminu zawierała następujący tekst: "jeśli nie jesteś odbiorcą niniejszego pisma prosimy o oddanie dokumentu do rąk własnych Harrego Pottera, zamieszkałego" tu następował dokładny adres, a dalej: "Uwaga! jeśli dokument nie zostanie dostarczony w terminie siedmiu dni pod podany adres, ministerstwo zmuszone zostanie do zastosowania wobec obywatela konsekwencji, zgodnie z art. 18 ustawy z dnia 24 maja 1492 roku kodeksu karnego! Obywatel ma prawo do apelacji w terminie 15, słownie piętnastu dni roboczych od terminu ogłoszenia wyroku."
Harry zastygł w bezruchu, bo takiego czegoś nigdy nie widział na oczy, a w swoim dwudziestoletnim życiu nie było wiele takich rzeczy, które mogłyby należeć do tej kategorii. Po chwili otrząsnął się i, może z pewnym wahaniem ale jednak, upuścił kroplę krwi na czerwone kółko na środku prawie czystego pergaminu. W pierwszej chwili prawie nic się nie stało, po za lekkimi zmianami temperatury trzymanej kartki, jednak po chwili nagle pojawił się tekst: "szanowny panie. Z przyjemnością pragniemy poinformować o pozytywnym rozpatrzeniu sprawy nr. 2547251/96. W związku z tym prosimy o stawienie się osobiście w dniu jutrzejszym w samo południe w miejscu oznaczonym na mapie".
Jeszcze przez kilka minut Harry wpatrywał się w to dziwadło, a zwłaszcza w kawałek mapy, która bez najmniejszych wątpliwości przedstawiała centrum wioski Hogsmeade, a na gospodzie pod Trzema Miotłami był narysowany mały krzyżyk.
Z domku wyszła Ginny, która z lekkim zaniepokojeniem obserwowała narzeczonego od kilku minut.
– W co ty się tak wpatrujesz? zapytała ale gdy próbowała rzucić na wciąż trzymany w ręku Harrego pergamin, tekst momentalnie zblakł, a kartka zniknęła, zostawiając po sobie tylko lekki, nieznany obojgu zapach.
– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział nadal osłupiały Harry.
– ktoś… jakaś instytucja, bractwo czy inne takie chcą, żebym jutro pojawił się w…
– czemu nie kończysz?
Harry, o ile to możliwe osłupiał jeszcze bardziej. Próbował wypowiedzieć tak i owak miejsce i termin spotkania ale z jakichś przyczyn usta nie chciały go słuchać. W końcu wzruszył ramionami, chociaż jego twarz powoli zmieniała wyraz z kandydata do mistrzostw w zadziwieniu do zaledwie średnio zaniepokojonego.
– Wiem, że to zabrzmi idiotycznie ale nie jestem w stanie wydusić z siebie miejsca i czasu tego… hm… spotkania.
— ale… ale… – Ginny z kolei pobladła, a z jej oczu trysnęły łzy.
– spokojnie, czuję, że to nic strasznego. – Harry głaskał narzeczoną po włosach.
– To na prawdę nic złego, a akurat takie rzeczy umiem rozpoznać.
– Czy ty nigdy nie przestaniesz pchać się w takie… takie… – Ginny natychmiast obeschły oczy, a przerażenie zamieniło się błyskawicznie w złość.
– Uwierz, że tym razem nie tylko nie mam bladego pojęcia co to coś może znaczyć ale od tamtych wydarzeń wszystko co robię można śmiało zaliczyć do nudnej codzienności przeciętnego czarodzieja.
– Jasne – prychnęła Ginny – i ta codzienność przysyła znikające listy, które sprawiają, że nie jesteś w stanie powiedzieć mi gdzie jutro jedziesz? Bo oczywiście nie będę przeszkadzać bohaterowi w bronieniu świata przed całym złem, jakie może wyrządzić komukolwiek krzywdę!
Harry westchnął z rezygnacją. Jego narzeczona była pod dyskretną opieką psychologów ze Świętego Munga. Nie doszła jeszcze do równowagi, z resztą jak większość uczestnikó5) tamtych wydarzeń. Harry, mimo, że był centralną postacią trzymał się stosunkowo nieźle i już po kilku miesiącach został uznany za na tyle sprawnego czarodzieja, że przestano nim się interesować. Ginny z resztą też nie przechodziła tego wszystkiego źle. Wspomniał Malfoya, który do pamiętnych wydarzeń był jego śmiertelnym wrogiem, jednak gdy mijał go w szpitalu siedzącego najczęściej w ogrodzie i rysującego najczęściej na płachcie pergaminu kreski, śliniąc się, często płacząc i drąc w strzępy nie tylko ową płachtę ale również ubranie, a czasem raniąc się niemal do kości długimi, połamanymi paznokciami, które odrastały po każdym przycięciu w kilka minut nie mógł obok niego przejść obojętnie. "Czas leczy rany" tak mówili lekarze w spokoju znosząc szaleństwa licznych pacjentów6), dla których trzeba było dobudować specjalne piętro z różnymi, nietypowymi wynalazkami, do których zatrudnione, prócz goblinów i skrzatów domowych zostały nawet niektóre centaury i inne, często jeszcze dziwniejsze istoty.
Harry otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na Ginny, która uspokajała się równie nagle jak przedtem wybuchała.
– obawiam się, że to jest coś w rodzaju rekrutacji do szkoły i tak łatwo się z tego nie wykręcę. Czuję, że to jest coś takiego i raczej nie mam wyboru.
Ginny nic już nie mówiąc wzruszyła ramionami i poszła z powrotem do domu.
Ciąg dalszy, o ile krytyka choć jedną suchą nitkę na mnie zostawi, nastąpi.
Podobno to też jest świąteczne.
Czy można połączyć jazz i metal? niektózy twierdzą, że owszem, a paru próbowało nawet to udowodnić. Niemiecka grupa Panzer Ballett należy do szczegulnie zawziętych na tym punkcie, bo jeśli panowie mają taak nisko nastrojone gitary, growl jak trzeba, a przy tym jeżdżą na festiwale jazzowe to hm… W każdym razie jest niemiecki pałer, niemiecki ordnung i nie wiem jaka kombinatoryka. W każdym razie nie ma opcji żeby jakikolwiek muzyk u nich się nudził. Metrum 4/4 jest dla leszczy, jak z resztą wszelkie inne konwencje. Mniej więcej rok temu wydali hm… świąteczną płytę, a na niej było między innymi to:
Nie cały miesiąc temu kupiliśmy termomikser, konkretniej model z Biedronki. Długi czas zastanawialiśmy się czy to potrzebne, bo ilu ludzi, tyle opinii. Wg jednych to super ekstra niezastąpione urządzenie, inni twierdzą, że kolejny grat. prawda, jak to zwykle bywa, jest gdzieś po środku. Oczywiście diabeł tkwi w szczegułach i o tych szczegułach dzisiaj chciałbym dwa słowa napisać.
Co to w ogóle jest? W gruncie rzeczy to blender lub mikser z możliwością podgrzewania zawartości i hm… niby tyle, a może aż tyle?
Co się da, czego się nie da? Jak każde, również to coś ma swoje ograniczenia. Nie usmarzymy w tym kotletów, nie upieczemy ciasta, pierogów to to nie ulepi. Z drugiej strony urządzenie jest jakby specjalnie stworzone do dań typu zupa krem, różne dania dla niemowląt i ogólnie potrawy jednogarnkowe.
Osobną kwestią są przepisy przeznaczone do tego typu urządzeń i to jest chyba jedyna zaleta całego marketingowego szumu wokół takich maszynek z Thermomix'em na czele. Wydaje mi się, że najlepiej przydatność takiego termomiksera zilustruje kilka przepisów. Celowo wybrałem takie przykłady, które pokazują różny udział tego czegoś w przygotowaniu posiłku.
No to jedziemy. Najpierw coś, co wymaga jedynie termomiksera i ewentualnie noża czyli zupa krem pomidorowo paprykowa.
1-1.25 litra 4-6 osób
• 50 g oliwy z oliwek
• 2 czerwone papryki, bez nasion
• 1 mała cebula lub 1 szalotka, pokrojona na 4
• 2 ząbka czosnku
• 400 g pomidorów, świeżych lub z puszki
• 400 g wywaru warzywnego lub mięsnego, lub 400 g wody i kostak rosołowa lub warzywna
• 40 g ryżu lub suchej soczewicy, uprzednio zmielonej
• sól, pieprz do smaku, można dodac pieprz cayenne
PRZYGOTOWANIE
1. 40 g ryżu lub suchej soczewicy mielimy 30 sekund poz. 10. Przesypujemy do pojemniczka. Zazwyczaj mielę więcej ryżu wcześniej i przechowuję w słoiku żeby zawsze mieć gotowy.
2. Paprykę, czosnek, cebulę i oliwę mielimy 2 sekundy poz. 5.
3. Dusimy 5 minut poz. 1, 100 stopni
4. Dodajemy wywar (lub wodę i kostkę rosołową), pomidory, zmielony ryż lub soczewicę i przyprawy. Gotujemy 14 minut, 100 stopni, poz. 2.
5. Miksujemy zupę 1 minutę poz. 10. Smacznego!
Teraz coś, co wymaga jeszcze kuchenki czyli makaron z boczkiem, syznką i czymś tam jeszcze.
4 porcja/porcje/porcji
• 500 g makaronu
• 100 g cebuli
• 50 g masła
• 1 łyżeczek pieprzu czarnego
• 150 g szynki, pokrojonej w kostkę
• 150 g boczku wędzonego, pokrojonego w kostkę
• 400 g śmietany 18%
• 100 g sera pleśniowego, np.Lazur
• 1/2 pęczka pietruszki natki, opcjonalnie
30min
Czas całkowity 30min
Pieczenie / Gotowanie
Łatwy
PRZYGOTOWANIE
1. 1.Wstawić wodę na makaron. Ugotować go zgodnie z opisem na opakowaniu równocześnie z przygotowaniem sosu w TM
2. 2.Do Closed lid włożyć cebulę, masło i pieprz -rozdrobnić 5s/obr 5.Składniki zgarnąć kopystką na dno naczynia miksujacego.
3. 3.Dodać szynkę i boczek dusić 5 min/120 stopni/obr 2
4. 4.Dodać smietanę i pokrojony w kostke ser z niebieską pleśnią /np.Lazur/ , wymieszać 10s/obr 4.Podgrzać 8 min/90 stopni/obr 4
5. 5.Gotowy sos wymieszać z ugotowanym makaronem, ewentualnie doprawic solą /raczej nie ma takiej potrzeby , bo boczek jest słony/. Mozna posypać natką pietruszki na talerzu.
To closed lid oznacza, że trzeba zamknąć naczynie taką małą pokrywką, o czym za moment.
Są jeszcze przepisy z użyciem piekarnika czyli np. na pizzę gdzie ciasto wyrabiamy w termomikserze, a potem do pieca.
Dodatkowo użyhtkownicy chwalą się, że używają tego czegoś do mielenia kawy, siekania orzechów, rozdrabniania lodu, innymi słowy tego wszystkiego, do czego normalnie służy blender lub inne siekadło.
Najnowsze wersje urządzeń, pierwszy był oczywiście Thermomix, wyposazone są w Vi-fi no i wtedy to w ogóle można zaszpanować, bo instalowany jest w nich, niestety najczęściej dotykowy, wyświetlacz, na którym można po pierwsze zobaczyć dowolny z przepisów, po drugie wykonać potrawę krok po kroku, wciskając co chwila "next" i wykonując w międzyczasie wyświetlone instrukcje. W niektórych przypadkach wyświetlacza na urządzeniu można wymienić na smartfona i wtedy jest nadzieja, że damy radę, jednak nie znam żadnej aplikacji tego typu, bo u nas jest model bez takich udogodnień.
A jak to w ogóle wygląda?
Tiaa, jakoś do tej pory nie opisałem tego ustrojstwa. Najważniejszym elementem jest garnek, dzbanek, kielich… różnie to zwą. W każdym razie takie metalowe, dość wysokie, faktycznie trochę jak połączenie garnka i dzbanka albo potężnego kielicha. W środku tego czegoś są noże, jak w blenderze kielichowym. Całość jest przykryta pokrywą z dziurą w środku, przez którą można dosypywać kolejne składniki bez wyłączania całości, a przykrywane to jest czymś jakby połączenie pokryweczki i miareczki, którą można płyny odmierzać. Panel sterujący to już każdy różnie instaluje no i chyba tyle jeśli chodzi o wygląd.
Na koniec dwie, dość ważne kwestie. Pierwsza to hałas. Te urządzonka do cichych zdecydowanie nie należą, zwłaszcza na szybkich obrotach i praca w nocy wymaga sporej dawki empatii u domowników, a w przypadku cienkich ścian również u sąsiadów. Druga rzecz to nieco problematyczne kontrolowanie stanu tego, co w środku. Ta dziura w pokrywce jest niewielka i próbowanie zawartości jest cośkolwiek utrudnione. Rzecz w tym, że nie możliwe jest uruchomienie tego czegoś bez założonej pokrywy więc wse eksperymenty są cośkolwiek utrudnione.
No to kupić czy nie kupić?
Hm… moim zdaniem tak, przy najmniej te modele z dyskontów, bo kosztuje to tyle, co bardzo dobry blender, a jeśli nawet jakość komponentów nie jest tak super jak w przypadku taakich znanych firm to jednak możliwość gotowania to na prawdę duży plus.
W ramach uzupełnienia w którymś z kolejnych wpisów nagram urządzenie w działaniu.