Bardzo proszę wszystkich o uważne przeczytanie paru poniższych linijek zanim sięgniecie po sedno sprawy.
To jest moja absolutnie pierwsza próba napisania jakiegokolwiek opowiadania więc pewnie roi się tu od wszelkich błędów typowych dla greenhornów i w związku z tym bardzo proszę bardziej doświadczonych pisacieli o krytykę oraz info co i jak można poprawić, bo jeśli nawet uważam, że pomysł może i nadaje się na przedstawienie szerszej publiczności to już z realizacją gorzej.
Druga rzecz, to fakt, że serię o HP przeczytałem w zasadzie raz, bo to, co działo się niemal dwadzieścia lat temu pomijam więc może się zdarzyć, że pewne fakty nie pasują do treści. w takim wypadku również proszę o info.
Na koniec pragnę uspokoić wszystkich, którzy książki pani Rowling mają w głębokim poważaniu. Nie dołączyłem do fanów jej twórczości, a to, co niżej to wprawka, która może kiedyś, w dalekiej przyszłosci zaowocuje czymś poważniejszym. A teraz do rzeczy, jak mawiał tragarz biorąc się za kufry.
Nad Londynem chmury powoli przegrywały walkę ze słońcem, którego promienie liznęły najpierw ścisłe centrum, potem wraz ze zdobywaniem kolejnych połaci nieba coraz dalsze dzielnice, aż do położonej w odległości około sześciu kilometrów Islington. Słońce ogrzewało coraz dalsze ulice, a kiedy dotarło nad Grimmauld Place dwanaście oświetliło głowę drzemiącego na ławeczce przed najwyraźniej świeżo wyremontowanym domkiem młodego człowieka. Widać było, że szkołę ma już za sobą, jednak dorosłość nie trzymała go w swych objęciach szczególnie długo. Mógł mieć jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia kilka lat. Mimo młodego wieku na jego głowie można było zauważyć gdzie niegdzie kilka siwych włosów, a twarz, mimo, że jej wyraz świadczył o odprężeniu właściciela wykazywała po dłuższej obserwacji pewne znaki widoczne u ludzi, którzy mieli, jak to mówią, ciekawe życie. Mimo, zdawałoby się, niestosownej dla tego gatunku pory nad posesją pojawiła się nie wydając nawet szmeru duża, biała sowa i po chwili usiadła na ramieniu młodzieńca. Do nóżki miała przywiązany zwinięty kawałek pergaminu, na którym widniało nazwisko Harry Potter. Młodzieniec, ledwo otwierając jedno oko jeszcze w półśnie odczepił list zauważając przy tym, że nie była to jego Hedwiga i otworzył go. Od miesięcy czekał na dopełnienie formalności związanych z przejęciem posiadłości od Blacków.
"Na skarpetki Merlina, Czemu nikt mi nie powiedział, że z tym będzie tyle kłopotów!" – myślał otwierając szerzej oczy.
"tyle formalności o jeden, głupi domek i jeden głupi remont tego domku! Może rzeczywiście lepiej było splunąć na to wszystko i kontem zamieszkać w Norze? Umowa w siedmiu egzemplarzach, na każdej stronie podpis każdego ze świadków i oczywiście mój." – to już myślał otwierając list. Zanim zabrał się do czytania przemyślał jeszcze kwestie konserwatora zabytków1), który musiał wyrazić zgodę na remont i oczywiście kolejne pergaminy, znowu sto tysięcy podpisów2), komisję do spraw urokó3), która prócz tego, że sprawdziła każdą cegłę pod kątem czarnej magii to oczywiście przytargała swoje teczki, inną komisję, która z kolei miała nadzorować przebieg samego remontu i zabezpieczać teren przed mugolami i oczywiście po robocie znowu podpisy, na koniec ostatnia, zdawałoby się, tym razem komisja sprawdzająca szczelność antymugolskich zasłon i czarów rzuconych przez poprzedników. Oczywiście protokół zdawczo odbiorczy należało podpisać. Potem jeszcze tylko obiegówka w ministerstwie i chyba piętnastu urzędach, które zarejestrowały nowego właściciela, nowe instalacje magiczne, nowy identyfikator w sieci Fiuu, nową wartość podatku magicznego i jeszcze kilkadziesiąt innych zmian w rejestrach, księgach, indeksach, wyciągach i Merlin wie jeszcze w czym. Wszystko w kolejkach dziesiątek, a często setek czarodziejów, a każdy z sową, ropuchą, szczurem czy innym zwierzakiem, bo przecież może się okazać, że: "z powodu braku okazania przez obywatela zaświadczenia o stanie zdrowia do siódmego pokolenia włącznie stanowiącego załącznik do formularza numer…" trzeba będzie w te pędy wysłać kogo trzeba, gdzie trzeba po odpowiedni pergamin, bo wymagane zaświadczenie ma ważność dokładnie czterdziestu ośmiu minut. Wszędzie kłótnie, które z czarodziejów przerzucają się na skrzaty domowe, bo co poniektórzy je również taszczyli do tego piekła zwanego Ministerstwem Magii, potem na zwierzęta, no a dalej to już tylko urzędnicy, którym sowy zabierają niewłaściwe zaświadczenia często gęsto raniąc palce do krwi, bo właściciel upiera się, że musi dostać w ciągu pięciu minut formularz e105/96, który to numer został źle zapamiętany, bo nie jest to wniosek o wniesienie skargi post mortem, tylko zaświadczenie o niekaralności dla kandydató4) na aurorów trzeciej klasy.
W takich sytuacjach Harry niemal tęsknił do śmiesznych problemów, jak upadek z miotły kilkadziesiąt stóp nad ziemią czy przejażdżka na smoku, który ma chęć wypróbować ogień na wszystkim co się rusza.
Lekki wietrzyk sprawił, że list otarł się o czoło Harrego i to sprawiło, że w końcu zaczął studiować jego treść. A brzmiał jak następuje: "w związku ze szczególnym charakterem niniejszego pisma, prosimy, w celu identyfikacji o umieszczenie kropli krwi odbiorcy w miejscu zaznaczonym na czerwono."
Druga strona pergaminu zawierała następujący tekst: "jeśli nie jesteś odbiorcą niniejszego pisma prosimy o oddanie dokumentu do rąk własnych Harrego Pottera, zamieszkałego" tu następował dokładny adres, a dalej: "Uwaga! jeśli dokument nie zostanie dostarczony w terminie siedmiu dni pod podany adres, ministerstwo zmuszone zostanie do zastosowania wobec obywatela konsekwencji, zgodnie z art. 18 ustawy z dnia 24 maja 1492 roku kodeksu karnego! Obywatel ma prawo do apelacji w terminie 15, słownie piętnastu dni roboczych od terminu ogłoszenia wyroku."
Harry zastygł w bezruchu, bo takiego czegoś nigdy nie widział na oczy, a w swoim dwudziestoletnim życiu nie było wiele takich rzeczy, które mogłyby należeć do tej kategorii. Po chwili otrząsnął się i, może z pewnym wahaniem ale jednak, upuścił kroplę krwi na czerwone kółko na środku prawie czystego pergaminu. W pierwszej chwili prawie nic się nie stało, po za lekkimi zmianami temperatury trzymanej kartki, jednak po chwili nagle pojawił się tekst: "szanowny panie. Z przyjemnością pragniemy poinformować o pozytywnym rozpatrzeniu sprawy nr. 2547251/96. W związku z tym prosimy o stawienie się osobiście w dniu jutrzejszym w samo południe w miejscu oznaczonym na mapie".
Jeszcze przez kilka minut Harry wpatrywał się w to dziwadło, a zwłaszcza w kawałek mapy, która bez najmniejszych wątpliwości przedstawiała centrum wioski Hogsmeade, a na gospodzie pod Trzema Miotłami był narysowany mały krzyżyk.
Z domku wyszła Ginny, która z lekkim zaniepokojeniem obserwowała narzeczonego od kilku minut.
– W co ty się tak wpatrujesz? zapytała ale gdy próbowała rzucić na wciąż trzymany w ręku Harrego pergamin, tekst momentalnie zblakł, a kartka zniknęła, zostawiając po sobie tylko lekki, nieznany obojgu zapach.
– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział nadal osłupiały Harry.
– ktoś… jakaś instytucja, bractwo czy inne takie chcą, żebym jutro pojawił się w…
– czemu nie kończysz?
Harry, o ile to możliwe osłupiał jeszcze bardziej. Próbował wypowiedzieć tak i owak miejsce i termin spotkania ale z jakichś przyczyn usta nie chciały go słuchać. W końcu wzruszył ramionami, chociaż jego twarz powoli zmieniała wyraz z kandydata do mistrzostw w zadziwieniu do zaledwie średnio zaniepokojonego.
– Wiem, że to zabrzmi idiotycznie ale nie jestem w stanie wydusić z siebie miejsca i czasu tego… hm… spotkania.
— ale… ale… – Ginny z kolei pobladła, a z jej oczu trysnęły łzy.
– spokojnie, czuję, że to nic strasznego. – Harry głaskał narzeczoną po włosach.
– To na prawdę nic złego, a akurat takie rzeczy umiem rozpoznać.
– Czy ty nigdy nie przestaniesz pchać się w takie… takie… – Ginny natychmiast obeschły oczy, a przerażenie zamieniło się błyskawicznie w złość.
– Uwierz, że tym razem nie tylko nie mam bladego pojęcia co to coś może znaczyć ale od tamtych wydarzeń wszystko co robię można śmiało zaliczyć do nudnej codzienności przeciętnego czarodzieja.
– Jasne – prychnęła Ginny – i ta codzienność przysyła znikające listy, które sprawiają, że nie jesteś w stanie powiedzieć mi gdzie jutro jedziesz? Bo oczywiście nie będę przeszkadzać bohaterowi w bronieniu świata przed całym złem, jakie może wyrządzić komukolwiek krzywdę!
Harry westchnął z rezygnacją. Jego narzeczona była pod dyskretną opieką psychologów ze Świętego Munga. Nie doszła jeszcze do równowagi, z resztą jak większość uczestnikó5) tamtych wydarzeń. Harry, mimo, że był centralną postacią trzymał się stosunkowo nieźle i już po kilku miesiącach został uznany za na tyle sprawnego czarodzieja, że przestano nim się interesować. Ginny z resztą też nie przechodziła tego wszystkiego źle. Wspomniał Malfoya, który do pamiętnych wydarzeń był jego śmiertelnym wrogiem, jednak gdy mijał go w szpitalu siedzącego najczęściej w ogrodzie i rysującego najczęściej na płachcie pergaminu kreski, śliniąc się, często płacząc i drąc w strzępy nie tylko ową płachtę ale również ubranie, a czasem raniąc się niemal do kości długimi, połamanymi paznokciami, które odrastały po każdym przycięciu w kilka minut nie mógł obok niego przejść obojętnie. "Czas leczy rany" tak mówili lekarze w spokoju znosząc szaleństwa licznych pacjentów6), dla których trzeba było dobudować specjalne piętro z różnymi, nietypowymi wynalazkami, do których zatrudnione, prócz goblinów i skrzatów domowych zostały nawet niektóre centaury i inne, często jeszcze dziwniejsze istoty.
Harry otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na Ginny, która uspokajała się równie nagle jak przedtem wybuchała.
– obawiam się, że to jest coś w rodzaju rekrutacji do szkoły i tak łatwo się z tego nie wykręcę. Czuję, że to jest coś takiego i raczej nie mam wyboru.
Ginny nic już nie mówiąc wzruszyła ramionami i poszła z powrotem do domu.
Ciąg dalszy, o ile krytyka choć jedną suchą nitkę na mnie zostawi, nastąpi.
23 odpowiedzi na “Uwaga, fanfick!”
ej, to jest nawet dobre? Nie nawet, to jest, po prostu dobre? Nie powiedziałbym w życiu, żeś nic nigdy wcześniej nie pisał.
Fajne, chociaż serii o hp nie znam
Ja znam bardzo dobrze i uwielbiam, a tym naprawdę się zachwyciłam i pragnę więcej, bo już trzyma w napięciu. Pisz tak dalej, Tomku. Pozdrawiam!
Ja też chcę więcej! Bardzo wciągające
Zgadzam się z przedmówcą.
No i o co ci chodzi z tymi błędami? Nie robisz ich, przynajmniej ja ich nie widzę. Jeśli niektóre rzeczy będą tutaj potraktowanie nieco ironicznie, to tym bardziej będą pasować. I pomysł z psychologami mi się bardzo podoba, o ile można tak powiedzieć. Mało kto o tym w ff pamięta.
Świetna ta biórokracja. Uśmiałem się. 😀
ja w ogóle hp nigdy nie czytałam i nie zamierzam
Nie ma tu błędów, rozśmieszył mnie styl pisania, ta biurokracja, była tu namacalna. fajny pomysł z tą kroplą krwi na pergamin. no i, gobliny w mungu? blee, coś się zmienić mogło od tamtych czasów, ale wolę jednak, żeby zostały w banku Gringotta. nie to, że je dyskryminuje, ale są obślizgłe i nieprzyjemne w dotyku. Poza tym, są takie, niesympatyczne, interesowne. smutno mi się zrobiło, gdy napisałeś, że nie dołączyłeś do fanów książek Rowling. To wielka szkoda. Czekam na więcej.
Przyznam, że doping mam niezły nie mniej fanem twórczości nie zostanę. Zbyt to jest dalekie od rzeczywistości i nawet nie mam tu na myśli magii ale chociażby kwestie psychologiczne, w ogóle ten świat widać, że jest tworzony przez cały czas i jeśli jakieś fakty nie pasują to się je po cichu pomija. Nie lubię tego.
Hej! To jest brytyjskie ministerstwo, nie polskie! :d
A już tak poważnie mówiąc, też bym raczej nie uwierzyła, że to Twój pierwszy tekst.
Na początek, co mi zgrzytnęło.
„Z domku wyszła Ginny, która z lekkim zaniepokojeniem obserwowała narzeczonego od kilku minut”.
Nie mówię, że to jest błąd, ale napisałabym raczej: „która od kilku minut, z lekkim zaniepokojeniem obserwowała narzeczonego”.
Pierwsza wersja w moim odbiorze sugeruje, że Harry był narzeczonym Ginny od kilku minut.
Druga rzecz, która mi się rzuciła w przysłowiowe oczy:
„Lekki wietrzyk sprawił, że list otarł się o czoło Harrego i to sprawiło, że w końcu zaczął studiować jego treść”.
Powtórzenie. Też nie mówię, że jakiś straaaszny błąd, ale któreś sprawienie bym czymś zastąpiła. Nie wiem, na przykład „i to spowodowało”.
Jeszcze jakieś powtórzenie mi gdzieś mignęło, ale teraz, na szybko nie wyłapię. W każdym razie, warto eliminować z tekstów takie rzeczy.
Poza tym, masz bardzo przyjemny styl. Czuć w nim Twoje poczucie humoru, że się tak wyrażę. Jest duży potencjał. Pisz dalej. Podejrzewam, że się będziesz rozkręcać, a może wtedy i coś autorskiego ujrzymy.
Sam pomysł też intrygujący. Ciekawa jestem, jak to poprowadzisz.
Pozdrawiam i weny życzę
Wielkie dzięki za słowa krytyki! Szczerze mówiąc liczyłem na to, że przeczytasz i coś napiszesz. Mam pomysł na rozwinięcie, może dość ryzykowny ale co tam.
Podoba mi się twe dzieło. Biurokracja niezła, a wstęp… te słońce, super.
Paulinux, a dlaczego? :O
No właśnie nie bardzo potrafię zrozumieć cel tego komentarza. Nie, żebym się czepiała. Każdy ma prawo czegoś nie czytać, w wolnym kraju żyjemy, ale po co pisać o tym pod tekstem nawiązującym do książek, których nie zamierza się czytać?
@Tomecki
Odnośnie jeszcze przedmowy, konkretnie ostatniego punktu… A po co Ty się tłumaczysz? Jeśli człowiek ma do siebie zdrowy dystans, to może sobie być nawet fanem Gumisiów, fanficki do nich pisać i nic nikomu do tego. To ma być forma rozrywki. Tym lepiej, że kreatywna.
bardzo fajne niema błędów
Ja też HP nie czytałam, ale nie wykluczam, że może to się zmieni, ale opowiadanie fajne, choć kompletnie nie moje uniwersum.
Tomeki, to była kamienica,nie Domek 😀 ale to taki drobny szczegulik
A faktycznie. Trudno zauważyć wszystko po jednorazowym czytaniu.
A ja to nawet chcę wieeeeeeęcej.
Ej, ja też chcę, przemyśl.
Tak błądzę po Twoim blogu. 😀
No dawaj, Tomaszu! Poznań czeka.